Czego nauczył mnie poród?
Jak wiedzą Ci, którzy czytali „Cud Narodzin” oraz Ci, którzy pobrali bezpłatnie pierwszy rozdział książki (możesz pobrać tutaj) przez zdecydowaną większość mojego życia bałam się porodu. Mój strach był na tyle silny, że nie chciałam mieć dzieci bądź rozważałam wykonanie cesarskiego cięcia na życzenie.
Los jest jednak przewrotny i okazało się, że na mojej drodze stanęła, zupełnie przypadkowo, dziewczyna, która urodziła w domu. Dorotko, choć pewnie o tym nie wiesz, zmieniłaś moje życie całościowo i wdzięczna Ci jestem za to bardzo. Opowieść o spokojnych narodzinach Twojej córki była pierwszą dobrą opowieścią porodową, jaką usłyszałam.
Zaintrygowana tematem szukałam dalej. Przeczytałam wiele książek, obejrzałam filmy… wszystko to jeszcze nie myśląc o posiadaniu własnego potomstwa. Jednak, zdobytą wiedzę po paru latach „przetestowałam praktycznie”.
Słysząc o dobrych porodach często dowiadujemy się, że kobiety poznały swoją siłę…. ja, myśląc o dniu narodzin mojego pierworodnego dochodzę do wniosku, że nauczyłam się wtedy znacznie, znacznie więcej.
1. Wiara – być może to nie najważniejsze, ale istotne. Nie jestem osobą wierzącą, gdybym miała scharakteryzować mój światopogląd zapewne najbliżej byłoby mi do nurtów filozoficznych pochodzących ze wschodu, jednak… doświadczenie narodzin mojego dziecka było przeżyciem duchowym, mistycznym i na swój sposób odkrywającym przede mną namacalny aspekt duchowości i wiary.
2. Natura i nowoczesność – w siłę i mądrość natury z kolei wierzyłam od zawsze, można by mnie chyba nazwać lekkim eko-freak (choć znam większych niż ja sama 😉 ). Narodziny mojego pierworodnego były indukowane, a ja musiałam stoczyć wewnętrzny dylemat co jest ważniejsze i w czym bardziej pokładam nadzieję: w mądrości natury czy w niezawodności sprzętu. Wybrałam opcję trzecią i zaufałam mądrej położnej, która z szacunkiem do mojego wyboru porodu z jak najmniejszą liczbą interwencji chroniła mnie przed bezduszną rutyną. Uwierzyłam więc, że moje ciało jest zdolne do tego, aby urodzić… a nowoczesne usprawnienia są dokładnie tym „usprawnieniem”, a nie „przeszkodą”.
3. Jestem elastyczna, umiem dokonywać zmian, podejmować decyzje – taka prawda o sobie samej, której doświadczyłam na wielu poziomach. Początkowo marząc o porodzie jak najbardziej naturalnym z ulgą przyjęłam (a raczej wywalczyłam) indukcję zamiast zaplanowanego cesarskiego cięcia. Początkowo nie chcąc niczyjej obecności z wdzięcznością przyjmowałam oparcie od męża, nie chcąc znieczulenia nie zawahałam się o nie poprosić (choć jak się okazało było już na nie za późno), pragnąc rodzić w wodzie wyszłam z niej gdy tylko odczułam, że mi nie pomaga. Pozwoliłam sobie na zmianę, nie trwałam w jednym przekonaniu. Rozciągnęłam się emocjonalnie, fizjologicznie, duchowo… i stworzyłam miejsce dla siebie jako matki. Dzięki tej elastyczności doświadczyłam własnej transformacji.
4. Zawierzyć – to, coś innego niż wierzyć, czy uwierzyć. Na sali porodowej miałam ze sobą książkę „bóg kocha zabawę” Sri Sri Raviego Shankara. Zdążyłam przeczytać tylko jedno zdanie, które było absolutnie wyrwane z kontekstu, nie mniej poprowadziło mnie przez ten poród i dało cenną lekcję na przyszłość. Zawierz, gdy już nic innego nie możesz zrobić. Więc zawierzyłam – naturze, mojemu ciału, położnej, aparaturze i wszystkiemu co pomiędzy. Zawierzyłam, czyli puściłam kontrolę i pozwoliłam, aby się działo. Chyba pierwszy raz w życiu tak dosłownie puściłam kontrolę i byłam dokładnie w tym co się dzieje.
5. Kilka prawd o sobie samej – myślałam, że się znam… jednak poród pokazał mi wiele moich cech, o których wcześniej nie wiedziałam. Zobaczyłam siebie jako odważną, pewną siebie kobietę, która otwarcie mówi, że się boi, ale jednocześnie jest gotowa (wiecie… sama droga do szpitala na indukcję to jedno z najbardziej stresujących doświadczeń). Ta wiedza pozwoliła mi stworzyć obraz siebie jako matki i dalej, jako kobiety.
6. Witaj na świecie – chciałam doświadczyć tego haju matczynej miłości… ale moja miłość budziła się powoli i każdego dnia stawała się silniejsza. Początkowe oszołomienie ustępowało miejsca zachwytowi nad idealną konstrukcją małego ciałka, a oswojenie się z rutyną nowych obowiązków pozwoliło na poczucie bezpieczeństwa i zbudowanie silnej matczynej miłości.
7. i ostatecznie – nauczyłam się przebaczać – chociaż myślę, że narodziny mojego syna były całkiem dobre z perspektywy czasu dostrzegałam wiele uchybień czy wad. Czułam żal za zbyt krótki kontakt skóra do skóry, za brak systemu room-in, za maltretowanie moich piersi przez położną usiłującą „wydusić” siarę… gdzieś tam zamiast zadowolenia i radości z tego magicznego momentu zaczął pojawiać się trudny do przełknięcia żal, że mogło był jeszcze lepiej. Doświadczenie przebaczenia – sobie, personelowi, mężowi, lekarzowi, dziecku – sprawiło, że znalazłam drogę do tego, by cieszyć się tym wspomnieniem.
I tak, pewnie, jestem silna i dumna, że się udało. Ale też dumna z tych rzeczy, które się nie udały, a do których się wtedy przygotowywałam (poród naturalny, domowy, do wody) – fakt, że nie wyszło wcale nie ujmuje mojemu macierzyństwu, ani temu porodowi. Po prostu – takie doświadczenie dane mi było przeżyć, postarałam się wyciągnąć z niego jak najlepszą lekcję.
Narodziny drugiego syna dały mi zupełnie inne przemyślenia 🙂 ale o tym kiedy indziej 🙂
Dodaj komentarz