Mama pracująca i dziecko
Jak doskonale wiecie jestem mamą pracującą. Zwykle jest to dla mnie powód do dumy. Może to brzmi nieskromnie, ale jestem z siebie dumna, że godzę wiele obowiązków, że będąc w ciąży skończyłam studia, że zrobiłam podyplomówkę, że moje macierzyństwo nie przeszkadza mi w realizowaniu się w przestrzeni osobistej.
Przynajmniej do niedawna tak myślałam.
Mój syn coraz lepiej rysuje. Kiedyś zabawy plastyczne raczej go nie interesowały, ale od pewnego czasu nie ma dnia, aby nie powstawało nowe arcydzieło. Twórczość dzieci, jak powszechnie wiadomo, jest powodem do dumy rodziców. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że mój syn przede wszystkim rysuje… tatę.
Żeby nie było, nie mam nic przeciwko. Cieszę się ogromnie, że mają fajny kontakt i potrafią się razem bawić. Jednak gdy zapytałam młodego:
- a gdzie jest mama?
Ten ze szczerą miną odparł
- w pracy
Nurtuje mnie wiele kwestii związanych z tą odpowiedzią. Ba! Pojawiło się nawet ciche wewnętrzne pytanie „czy aby na pewno dobrze zrobiłaś, że tyle pracujesz? Czy jesteś dobrą mamą?” Dość szybko się z tym uporałam, bo szybki rzut oka do portfela potrafił mi odpowiedzieć, że albo będziesz pracować albo dzieci będą rysować nie wymarzone latawce a wytęsknione kanapki. Skoro jednak jest jak jest, czyli że pracować trzeba (a warto zauważyć, że moja praca jest specyficzna, czyli przynajmniej częściowo jest pracą popołudniową i rzeczywiście są takie dwa dni w tygodniu, w które widuje dzieci jedynie zbierając je do przedszkola) to czy odpowiednio wykorzystuję resztę naszego wspólnego czasu?
Myślałam nad tym długo i musiałam ze skruchą uderzyć się w pierś. Po rachunku sumienia przyszedł czas na zmiany. Oto nowe reguły, które wprowadziłam w naszym domu, jak zauważysz nie dotyczą one tylko mnie, ale wszystkich domowników:
- Komputer, telewizor i internet out!
Do tej pory było tak, że coś musiało brzdękać nad głową. Przyzwyczailiśmy się do tego. Teraz, gdy przychodzimy do domu zamiast siadać do bajki bądź „ostatniego maila” (który zbyt często zamieniał się w 5 ostatnich maili, 2 komentarze na FB i pół artykułu na stronę) mamy chwilę na to, by zacząć realizować punkt 2 - Czas na relaks
nie rzucam się jak w ukropie między gotowaniem obiadu, sprzątaniem i dokańczaniem pracy. Po powrocie do domu mamy 20 minut na przyjemności, relaks i odpoczynek. - Wspólne jedzenie
Teoretycznie zawsze było wspólne. W praktyce często było tak, że zanim je przygotowałam młodzi zdążyli w tajemnicy opędzlować po jogurcie i nie mieli ochoty na obiad. Teraz znów gotujemy razem (tak jak kiedyś!), a tym samym więcej jest zamieszania, śmiechu i bałaganu, ale za to jedzenie smakuje o niebo lepiej! - Wspólne porządki
Dopiero pod wieczór przychodzi czas na wspólne porządki. Mój dom nie lśni czystością, ale szczerze mówiąc również w czasach, w których pracował bardzo intensywnie nie błyszczał. Po prostu nie jestem perfekcyjną panią domu. Za to wspólne porządki pozwalają na drobne wygłupy przed końcem dnia. - Zasypiamy blisko siebie
To chyba punkt, który zmienił się najmniej. Zawsze lubiliśmy się przytulać wieczorami. Teraz do tego albo czytamy wierszyki, albo oglądamy gwiazdy, albo puszczamy musicale.
Największa zmiana zaszła we mnie.
Zawsze miałam się za matkę RB, choć okres tak intensywnej pracy dał mi mocno w kość. Od miesiąca obowiązują nowe reguły. Pewnie jeszcze nie raz zdarzy się tak, że będę miała więcej pracy. Nie jestem nadczłowiekiem, nie rozciągnę doby. Jednak dni, w które nie pracuję chcę być blisko moich chłopaków – nie tylko cieleśnie blisko.Chcę być przy nich z uwagą i świadomością tego, że te codzienne, niby drobne sprawy i obowiązki, są właśnie tym co najcenniejsze.
Myślę, że mój syn trochę utarł mi nos jednym swoim rysunkiem. I jestem mu za to bardzo wdzięczna! Nie planuję „starać się bardziej”. Za to jestem bardziej.
Zastanawiam się też czy miałyście taki problem? Powiem Wam, że to chyba jest temat na kolejny program psychologiczno-coachingowy 🙂
Dodaj komentarz